Jak już część z Was wie czasem zdarza mi się trochę żeglować. Nigdy jednak nie przekroczyłam tej magicznej linii oddzielającej dwie półkule. Aż do teraz. Magiczna data to 11.11.2017 godz. 16. Wtedy też odbył się mój chrzest. A wyglądało to tak… Dzień wcześniej zapytano o ochotników chcących wziąć udział w pokazie dla gości. Jak tylko się o tym dowiedziałam, zgłosiłam się oczywiście;) Do wyboru były stanowiska syreny, pirata albo też „ofiary”. Syrena odpadła w przedbiegach, przecież mnie znacie… więc chętnie zostałam skazaną. W dawnych czasach żeglarz przekraczający równik najpierw był wysmarowany rybnymi resztkami, potem całował rybę i byl wrzucany do morza. Teraz jest trochę łatwiej, ale zasady są podobne. Posejdon wydaje wyrok na skazańca, który udaje się do rzeźnika lub łapiducha. Ja za swe czyny musiałam ponieść karę przygotowaną przez rzeźnika. Na mej głowie wylądowała dziwna breja koloru niebieskiego, z domieszką mydlin i bliżej niesprecyzowanwj zawartości. Następnie pirat przyniósł wielkiego tuńczyka, który różami nie pachniał. Dostał soczystego buziaka i wrzucono mnie do basenu. Ot chrzest:) Mój los podzieliło jeszcze kilka osób z załogi i jeden odważny gość. Teraz juz jestem trochę bardziej żeglarzem;) Jak tylko pozwolili nam wyjść z wody czas było na szybkie przygotowania do kolejnego masażu. Tak, tak… praca musi być wykonana. Najgorsze było to, że niebieski barwnik nie chciał za nic zejść z moich włosów. Hahaha dobrze, że mogę je spiąć więc nikt nie zauważył;) Ale co tam, było zabawnie, tak jak lubię więc super!