Australia to dla wielu z nas kraj wymarzony. Dla mnie osobiście był na liście „do odwiedzenia”. Dzięki tej pracy ziściło się moje marzenie. Jestem tutaj i czerpię pełnymi garściami. Na początku było Darwin, słynne między innymi dzieki Sweetheart. To wielki krokodyl, który przez długi czas zabijał ludzi, a jego samego nikt nie mógł złapać. Do czasu oczywiście. Teraz wypchany stoi w muzeum i ludzie nie doceniają już jego grozy. Ot leżący eksponat. Jak sobie wyobraziłam, że takie cudo mogłoby do mnie podpłynąć w czasie kąpieli to nagle odechciało mi się wchodzić do wody;) Oprócz tego z gościmi zwiedziliśmy miejsca związane z wojną, nalotami Japończyków. To wielka część historii tego kraju, który jest stosunkowo młody. Byliśmy więc w schronie, gdzie zachowano elementy wyposażenia. Można też zobaczyć co jedli żołnierze, co pili. Chyba najfajniejsze bylo piwo, które ze specjalną etykietą czekało na spragnionych. W Darwin właściwie nie ma co zwiedzać. Małe, ciche miasto w Północnym Terytorium. 


Kolejne bylo Cairns. Tutaj już trochę więcej się dzieje. Niestety plany planami, a życie życiem. Mój ograniczony czas muszę bardzo szanować. Dlatego też gdy wybiła 2:30 popędziłam do kajuty się przebrać. Po chwili zwarta i gotowa do eksploracji wyszłam na ląd. Tym razem zwiedzanie nie bylo mi pisane. Okazało się, iż wszystkie aktywności są czasochłonne i nie zdążymy. Nici więc z Wielkiej Rafy Koralowej czy Skyrail. Udało się jedynie obejrzeć miasto i zjeść przepyszne lody:)